sex opowiadanie:
Późne popołudnie leniwie przeistaczało się w wieczór. Karmazynowa czerwień nieba przechodziła miejscami w wyostrzającą wszystkie kontury szarość. Barcelona oddychała ciężko nadal jeszcze gorącym powietrzem. Ulica rue de grassa wiła się jak wąż, wciśnięta pomiędzy ciasne zabudowania kolorowych kamieniczek.
Pomiędzy dwoma domami, w ich złapanym w macki czasu wąskim przytuleniu, stał mężczyzna. Jego białe spodnie z garnituru niczym ostrze noża przecinały ciemność zaułka a fioletowa koszula nosiła znamiona emocjonującego dnia. Wytarte mankiety, dwa oberwane guziki, których nieobecność na wolność wypuściła skołtunione czarne włosy na klatce piersiowej. Był wysoki i barczysty, co nie pasowało do jego pociągłej, delikatnej twarzy, jakby nakrapianej zarostem. Słońce bezlitośnie zbrązowiło całą jego skórę, tak, że w zagięciach łokci wyglądał, jakby był brudny.
Stał oparty potężnymi plecami o strzelisty chłód kamiennej ściany, z rękami w kieszeniach. Spokojny i beztroski, jakby przystanął tu na chwilę, by odseparować się od parnego, kleistego powietrza. W rzeczywistości jednak czekał. Zerkał co kilkanaście sekund na widoczny stąd zegar na wieży ratusza. Strzygł uszami niczym zwierzę, bezwiednie nasłuchując w tej przejmującej ciszy chociaż namiastki znanego mu dobrze dźwięku. Tik, tik, czy to w jego głowie, czy to naprawdę słyszał? Tik, tik, stuk, puk, stukają drobne obcasy trzewiczków w ogromne głazy ulicy.
Wiedział, że znowu będzie tędy przechodziła. Wiedział to tak intensywnie, że aż czuł to fizycznie. Tik, coraz bliżej, tik, stuk. Wyskoczył ze swojego zaułka, zawodząc jak dziki. To dziś! Jego wielki dzień.
„Seniora! Coś mi się stało, seniora! To chyba serce, proszę mi pomóc!” Zataczał się jak pijany, z ręką wczepioną we fiolet koszuli, z czołem zroszonym zimnym potem; nie było to trudne, tak się na nią zawsze pocił, na jej widok rozkoszny w niemym niebycie ulicy.
„Co pana boli? Senior?” Złapała haczyk, zatroskane jej piękne oblicze ujawniło przed nim szczegóły, których przedtem, ze swojego oddalenia nie mógł dostrzec. Dobrze, jest jeszcze piękniejsza niż myślał. Czerń jej włosów pochyliła się nad jego ręką, którą trzymał na sercu; jej dwa palce powędrowały ku jego szyi (ku jego zadowoleniu).
„Sprawdzę panu puls… Czy już lepiej?” Nie znała się na medycynie, nie wiedziała co robić. Jej szczupłe, ciemne ręce bezradnie szukały wyjścia z sytuacji. Swoją płócienną torbę rzuciła na ziemię. Trwali tak dobra chwilę w dziwnej pozycji, on oparty znów o ścianę, ona wsparta dłonią na jego potężnej szyi, ze zmarszczonymi brwiami i wielkim znakiem zapytania w oczach.
Ten mężczyzna i ten zapach. Tak dawno nie wąchała mężczyzny, tak dawno nie czuła pod palcami ciepła męskiej skóry.
On już dłużej nie mógł tkwić bezczynnie, puścił swoje serce wolno, za to złapał ją za łokcie, niby to imitując kolejny atak bólu, połączony ze skurczem wszystkich mięśni; jeden mięsień bynajmniej się teraz nie kurczył i wiedział, że ona to lada moment poczuje. Nie miał czasu do stracenia, do stracenia miał zbyt wiele.
Tak ją przyciągnął za łokcie, ach, nie teraz nie można o tym myśleć, trzeba mu pomóc…
Wygiął swoje ciało w łuk i jęknął teatralnie, przywierając do niej klatką piersiową.
Na szyi czuła jego oddech, gorący i świszczący (to pewnie przez ten atak). Niech on tak lepiej nie oddycha. Lepiej..
Raz się żyje, pomyślał i przywarł ustami do jej aksamitnej skóry szyi, wpił się w nią niczym wygłodniałe zwierzę, co teraz! Jęknęła, napięła się jak struna, chcąc odskoczyć w popłochu. Był silniejszy, nie mogła zrobić nic. Stała tak i pozwalała mu składać najpiękniejsze pocałunki, a on niczym w obcęgach trzymał ją w swoich ramionach. Zakołysała się nagle, w znanym mu dobrze rytmie. Zakołysała biodrami, miednicą niepokojąc jeszcze bardziej jego prostującą się powoli męskość.
Matko, jak on mnie całuje, jak dawno mnie nikt nie całował w ten sposób.. Nie znam go! co to za człowiek, co tak całuje…ach… Bezwiednie poruszyła znowu biodrami, to instynkt, pomyślała, chyba nie ma już dla mnie ratunku..
Czuł, że cienki materiał jego spodni coraz bardziej się napina, specjalnie nie założył dziś bielizny. Czuł, że ona podchwytuje powoli jego grę, jeszcze się szarpie jak młode zwierzę, ale jednocześnie ma coraz płytszy oddech, jej rozbiegane ręce już go nie odpychają, już błądzą zaniepokojone w poszukiwaniu miejsca oparcia, otarcia się o coś miękkiego, skórzastego, o coś, co jest człowiekiem.
Poczuła napięcie w miejscu złączenia się wszystkich chuci, w zwieńczeniu splotu własnych nóg temperatura wzrosła gwałtowną falą, zawilgotniały krawędzie wejścia do jaskini jej ciała; lepkie krople niepokoju rozlały się bezczelnie w rytmie tętna wybijanego przez napływającą w to miejsce krew.
Krew z całego ciała skupiła się teraz w paru jego miejscach, na uszach, płonących jak pochodnie, na klatce piersiowej, której skóra aż zaczęła swędzieć od tej nagłej zmiany temperatury (ona mu ręce we włosy wplotła, swoje szczupłe delikatne palce między jego czarne kędziory) i tam, w tym miejscu coraz bardziej uwypuklonym, w czerwonym już gwoździu programu, gdzie ubranie już coraz mniej opierało się jego presji, chciałby go uwolnić, ale wpijał się w tą jej szyję, chciałby dać mu stanąć na wysokości zadania, na wysokości wysokiej dla niej, bo jego wzrost i jej wzrost dzieliła wielka przepaść, chciałby pokazać, co się stało, gdy ona mu się pokazała
Czuła powiew męskości z kleszczy jego umięśnionych ramion, duszność gęstych włosów na bicepsach, cała zamknięta w tym kokonie odbierała coraz wyraźniej napierający drąg jego pożądania, pożądał jej.. ach pożądał jej tym zesztywnieniem ciała, tą wielkością imponującą, dla niej stworzoną w tej chwili, poczuła nagle niepotrzebność jego spodni, niedorzeczność zamkniętego zamka błyskawicznego, jak mur dzielący ją od chwil bezbrzeżnego szczęścia, wciągana przez ten wir z własnych szalonych myśli powędrowała rękom ku jego podłużnemu skupisku emocji; szarpała się z zamkiem przez chwilę, napięty był bowiem do granic, nie chciała go zaciąć, przyciąć uszkodzić ( a już nawet przez materiał czuła jego obezwładniające ciepło) i pulsowanie jej się wzmogło poniżej pępka, pulsowaniem już się cała powoli stawała, pulsującą ręką wyciągnęła na ciemność zaułka jego ciemno-czerwony dowód uznania.
Wystrzelił jak z procy, tak jak go ćwiczył nocami na te jedno najważniejsze wystrzelenie, tresowane zwierzątko spośród kuli czarnego puchowego włosia, co teraz się wplątało w metalowe ząbki rozporka i od razu za nim, jak automat, poszły jego ręce, wznosząc jej spódniczkę na odpowiedni poziom, wynosząc na piedestał gładkość jej naprężonych ud i pulsujące życiem żyły w pachwinach, gdzie uwydatnia je skóra cienka jak alabaster. Zerknął błyskawicznie tam, gdzie teraz najbardziej pragnął być, gdzie chciał się zagłębiać całą wieczność, nie znając końca tej wędrówki; w jej zamknięcie pozorne powłok cielesnych, które rozchylało się już nieznacznie na brzegach pod naporem emocji i własnego pęcznienia, które krwistą czerwienią naszło dzięki niemu i dla niego. W środku siebie zawył z wielkiej żądzy, która teraz przyprawiała go niemal o dreszcze. Całe myślenie przelało się w jedno jego miejsce i jedno jej miejsce. Ona jednak rękami we włosach przypomniała mu, że istnieje też jej pozostała część, którą szybko zajął się z wielką zachłannością; odszukał jej język w ciemności coraz gęstszej i połączył ze swoim ruchliwym teraz jak nigdy i w tym językowym splątaniu gorącym nałożył ją sobie na swoją poprzeczkę, ale tak, że jedynie zasiadła na niej jak na narowistym rumaku.. Nie do środka, nie jedynie nad, nadmierna ostrożność. Ciepło podwójne rozlało się w dwa młode, ubrązowione hiszpańskim słońcem ciała, zsumowało się dając szalony, nie do pojęcia zupełnie wynik. Jego niestygnący zapał upoił się teraz jej wilgotnością ze środka, nie studzącą zupełnie, a jedynie podgrzewającą atmosferę; lepkim swoim zadowoleniem przesuwając się w przód i w tył po jego równoważni wygładzała jego skórę swoim kobiecym balsamem doprowadzając go do szaleństwa, które jednak trzymał w sobie, nie poruszając się ani o centymetr, nie wymuszając żadnego jej ruchu, odbierając jedynie jej mechaniczne przesuwania raz za razem powtarzane i jęczane mu cicho do uszu zaognionych. Innych swoich ruchów jednak nie ograniczał zupełnie, ręce puszczone samopas, w zamian za nieruchomość poniżej pasa, badały skrupulatnie naturę niewielkich, jędrnych piersi z naprężonymi sutkami; nie rozbierał jej jednak, rozpiął jedynie kilka guzików jej lnianej białej bluzeczki, wiedząc, że oboje teraz najchętniej zdarli by z siebie wszystko, drąc nawet włosy z głów i zdzierając gardła, lecz hamowała ich sytuacja nieomal publiczna. Miasto było jedynie pozornie senne i opustoszałe, wraz z zapadnięciem zmroku wypełzał z jego zakamarków inny typ mieszkańców, wszelkiego rodzaju lichwiarze i złoczyńcy, narkomani, drobni kieszonkowcy i kobiety lekkich obyczajów, włamywacze i grube ryby tutejszej mafii patrolujące okolice w swoich drogich samochodach o przyciemnianych szybach. Ten wąski przytulny przesmyk między budynkami, w którym bezgłośnie pęcznieli oboje z rozkoszy, mógł wybrać ktoś z wyżej wymienionych na miejsce swoich nocnych wędrówek, miejsce zapalenia jointa czy po prostu na noclegownię, gdyż grube mury trzymały między sobą całe gorąco minionego dnia, chroniąc znakomicie przed chłodem zapadającej ciężko i ospale nocy. Musieli pozostać w ubraniach, pozostać zwykłymi przechodniami, zwykłym mężczyzną i kobietą w niezwykłej może pozycji, którą jednak szybko można było zamienić na skromne przytulenie dwojga kochanków, ewentualnie pocałunek. Jego sterczący dowód wielkiej wagi zaistniałej sytuacji można było zmiąć jak kawałek kartki między jej nogami a jej rozpiętą bluzkę przypisać upałom. Skowyczał więc jak zwierzę, pragnąc wtargnąć do jej królestwa na wieki wieków, rozumem jednak ogarniał to wszystko z najwyższym wysiłkiem, ograniczenia rekompensując sobie wędrówkami ręcznymi po jej ciele, poznając jej krągłe pośladki i jak struna napięte zgrabne plecy zwieńczone szczupłą szyję i głową odchylaną co rusz do tyłu, z ustami rozchylonymi w niemym zachwycie.
Nigdy tak jeszcze nie czuła mężczyzny, bo przecież był pod nią, ona nad nim, a nie w środku, jej środek nie wypełniony swoją próżnią niemal wciągał ją całą; ich włosy splątywały się na ułamki sekund, gdy przywierała podbrzuszem do jego podbrzusza, przesuwając się po jego naprężeniu, jak na szalonym wyścigu, jak na rajdzie chciała tym ruchem pomóc mu w tej krępującym zesztywnieniu, cała zesztywniała już też z oczekiwania na to, co jednak chyba tutaj nie mogło się stać, nie mógł zawitać tam, gdzie wszystko na niego czekał i dla niego wypuszczało aromatyczne soki niczym czerwony dywan zapraszający do wejścia najwspanialszego gościa.
Palcem poszukał jej wypukłego kulistego punktu centralnego, zroszonego już rozkoszą tak, że ślizgał mu się między palcami, sam nadając rytm jego niecierpliwym opuszkom. Koliste ruchy wokół maleńkiej główki sprawiły, że jej głowa przywarła na moment do jego klatki piersiowej i wydychała pomiędzy jego włosy całą swoją przyjemność sprawiając, że stał się bliski lepkiego finału tego szalonego maratonu; wytrzymał jednak dzielnie kolejne jej posunięcia, ręką próbując wyłapać jej wymykający mu się coraz bardziej wrzący niemal guziczek.
Czuła, że zalewa go coraz bardziej napływającym falami spełnieniem, czuła, że na coraz dłuższe momenty drętwieje cały i wstrzymuje oddech, wstrzymując się od ostatecznej fali, zmiatającej z powierzchni ziemi wszelkie racjonalne zachowania. Zgrzani i spoceni zwalniali coraz bardziej w zwierzęcym przyspieszaniu, podążając do jedynego teraz możliwego punktu. Klaszcząc o siebie wciągniętymi z wrażenia brzuchami, kołacząc żebrami, wspomagali się sprawiedliwie w podróży na szczyt.
Nagle on doszedł do kresu swoich możliwości, na całej długości poczuł znane skurcze, wstrzymał oddech w oczekiwaniu na przepływający przez jego lędźwie gorący strumień…
Ona wyczuła jego zawieszenie na co w odpowiedzi zaczęła pulsować gdzieś w głębi w rytmie już niekontrolowanym, pulsem, którego wibracje przenosiły się na całe ciało i z każdą kolejną przynosiły jej coraz słodsze porcje przyjemnej ulgi…
Wystrzelił białym porcjowanym gorącem na kamienistą ziemię, osuwając się w głąb siebie, na moment zapominając, gdzie jest jęknął „o jezu” i przytrzymał ją na sobie, by towarzyszyła mu w tej podróży do nieba swoim cudownym naciskiem na miejsce jego szaleństwa…
Pomiędzy dwoma domami, w ich złapanym w macki czasu wąskim przytuleniu, stał mężczyzna. Jego białe spodnie z garnituru niczym ostrze noża przecinały ciemność zaułka a fioletowa koszula nosiła znamiona emocjonującego dnia. Wytarte mankiety, dwa oberwane guziki, których nieobecność na wolność wypuściła skołtunione czarne włosy na klatce piersiowej. Był wysoki i barczysty, co nie pasowało do jego pociągłej, delikatnej twarzy, jakby nakrapianej zarostem. Słońce bezlitośnie zbrązowiło całą jego skórę, tak, że w zagięciach łokci wyglądał, jakby był brudny.
Stał oparty potężnymi plecami o strzelisty chłód kamiennej ściany, z rękami w kieszeniach. Spokojny i beztroski, jakby przystanął tu na chwilę, by odseparować się od parnego, kleistego powietrza. W rzeczywistości jednak czekał. Zerkał co kilkanaście sekund na widoczny stąd zegar na wieży ratusza. Strzygł uszami niczym zwierzę, bezwiednie nasłuchując w tej przejmującej ciszy chociaż namiastki znanego mu dobrze dźwięku. Tik, tik, czy to w jego głowie, czy to naprawdę słyszał? Tik, tik, stuk, puk, stukają drobne obcasy trzewiczków w ogromne głazy ulicy.
Wiedział, że znowu będzie tędy przechodziła. Wiedział to tak intensywnie, że aż czuł to fizycznie. Tik, coraz bliżej, tik, stuk. Wyskoczył ze swojego zaułka, zawodząc jak dziki. To dziś! Jego wielki dzień.
„Seniora! Coś mi się stało, seniora! To chyba serce, proszę mi pomóc!” Zataczał się jak pijany, z ręką wczepioną we fiolet koszuli, z czołem zroszonym zimnym potem; nie było to trudne, tak się na nią zawsze pocił, na jej widok rozkoszny w niemym niebycie ulicy.
„Co pana boli? Senior?” Złapała haczyk, zatroskane jej piękne oblicze ujawniło przed nim szczegóły, których przedtem, ze swojego oddalenia nie mógł dostrzec. Dobrze, jest jeszcze piękniejsza niż myślał. Czerń jej włosów pochyliła się nad jego ręką, którą trzymał na sercu; jej dwa palce powędrowały ku jego szyi (ku jego zadowoleniu).
„Sprawdzę panu puls… Czy już lepiej?” Nie znała się na medycynie, nie wiedziała co robić. Jej szczupłe, ciemne ręce bezradnie szukały wyjścia z sytuacji. Swoją płócienną torbę rzuciła na ziemię. Trwali tak dobra chwilę w dziwnej pozycji, on oparty znów o ścianę, ona wsparta dłonią na jego potężnej szyi, ze zmarszczonymi brwiami i wielkim znakiem zapytania w oczach.
Ten mężczyzna i ten zapach. Tak dawno nie wąchała mężczyzny, tak dawno nie czuła pod palcami ciepła męskiej skóry.
On już dłużej nie mógł tkwić bezczynnie, puścił swoje serce wolno, za to złapał ją za łokcie, niby to imitując kolejny atak bólu, połączony ze skurczem wszystkich mięśni; jeden mięsień bynajmniej się teraz nie kurczył i wiedział, że ona to lada moment poczuje. Nie miał czasu do stracenia, do stracenia miał zbyt wiele.
Tak ją przyciągnął za łokcie, ach, nie teraz nie można o tym myśleć, trzeba mu pomóc…
Wygiął swoje ciało w łuk i jęknął teatralnie, przywierając do niej klatką piersiową.
Na szyi czuła jego oddech, gorący i świszczący (to pewnie przez ten atak). Niech on tak lepiej nie oddycha. Lepiej..
Raz się żyje, pomyślał i przywarł ustami do jej aksamitnej skóry szyi, wpił się w nią niczym wygłodniałe zwierzę, co teraz! Jęknęła, napięła się jak struna, chcąc odskoczyć w popłochu. Był silniejszy, nie mogła zrobić nic. Stała tak i pozwalała mu składać najpiękniejsze pocałunki, a on niczym w obcęgach trzymał ją w swoich ramionach. Zakołysała się nagle, w znanym mu dobrze rytmie. Zakołysała biodrami, miednicą niepokojąc jeszcze bardziej jego prostującą się powoli męskość.
Matko, jak on mnie całuje, jak dawno mnie nikt nie całował w ten sposób.. Nie znam go! co to za człowiek, co tak całuje…ach… Bezwiednie poruszyła znowu biodrami, to instynkt, pomyślała, chyba nie ma już dla mnie ratunku..
Czuł, że cienki materiał jego spodni coraz bardziej się napina, specjalnie nie założył dziś bielizny. Czuł, że ona podchwytuje powoli jego grę, jeszcze się szarpie jak młode zwierzę, ale jednocześnie ma coraz płytszy oddech, jej rozbiegane ręce już go nie odpychają, już błądzą zaniepokojone w poszukiwaniu miejsca oparcia, otarcia się o coś miękkiego, skórzastego, o coś, co jest człowiekiem.
Poczuła napięcie w miejscu złączenia się wszystkich chuci, w zwieńczeniu splotu własnych nóg temperatura wzrosła gwałtowną falą, zawilgotniały krawędzie wejścia do jaskini jej ciała; lepkie krople niepokoju rozlały się bezczelnie w rytmie tętna wybijanego przez napływającą w to miejsce krew.
Krew z całego ciała skupiła się teraz w paru jego miejscach, na uszach, płonących jak pochodnie, na klatce piersiowej, której skóra aż zaczęła swędzieć od tej nagłej zmiany temperatury (ona mu ręce we włosy wplotła, swoje szczupłe delikatne palce między jego czarne kędziory) i tam, w tym miejscu coraz bardziej uwypuklonym, w czerwonym już gwoździu programu, gdzie ubranie już coraz mniej opierało się jego presji, chciałby go uwolnić, ale wpijał się w tą jej szyję, chciałby dać mu stanąć na wysokości zadania, na wysokości wysokiej dla niej, bo jego wzrost i jej wzrost dzieliła wielka przepaść, chciałby pokazać, co się stało, gdy ona mu się pokazała
Czuła powiew męskości z kleszczy jego umięśnionych ramion, duszność gęstych włosów na bicepsach, cała zamknięta w tym kokonie odbierała coraz wyraźniej napierający drąg jego pożądania, pożądał jej.. ach pożądał jej tym zesztywnieniem ciała, tą wielkością imponującą, dla niej stworzoną w tej chwili, poczuła nagle niepotrzebność jego spodni, niedorzeczność zamkniętego zamka błyskawicznego, jak mur dzielący ją od chwil bezbrzeżnego szczęścia, wciągana przez ten wir z własnych szalonych myśli powędrowała rękom ku jego podłużnemu skupisku emocji; szarpała się z zamkiem przez chwilę, napięty był bowiem do granic, nie chciała go zaciąć, przyciąć uszkodzić ( a już nawet przez materiał czuła jego obezwładniające ciepło) i pulsowanie jej się wzmogło poniżej pępka, pulsowaniem już się cała powoli stawała, pulsującą ręką wyciągnęła na ciemność zaułka jego ciemno-czerwony dowód uznania.
Wystrzelił jak z procy, tak jak go ćwiczył nocami na te jedno najważniejsze wystrzelenie, tresowane zwierzątko spośród kuli czarnego puchowego włosia, co teraz się wplątało w metalowe ząbki rozporka i od razu za nim, jak automat, poszły jego ręce, wznosząc jej spódniczkę na odpowiedni poziom, wynosząc na piedestał gładkość jej naprężonych ud i pulsujące życiem żyły w pachwinach, gdzie uwydatnia je skóra cienka jak alabaster. Zerknął błyskawicznie tam, gdzie teraz najbardziej pragnął być, gdzie chciał się zagłębiać całą wieczność, nie znając końca tej wędrówki; w jej zamknięcie pozorne powłok cielesnych, które rozchylało się już nieznacznie na brzegach pod naporem emocji i własnego pęcznienia, które krwistą czerwienią naszło dzięki niemu i dla niego. W środku siebie zawył z wielkiej żądzy, która teraz przyprawiała go niemal o dreszcze. Całe myślenie przelało się w jedno jego miejsce i jedno jej miejsce. Ona jednak rękami we włosach przypomniała mu, że istnieje też jej pozostała część, którą szybko zajął się z wielką zachłannością; odszukał jej język w ciemności coraz gęstszej i połączył ze swoim ruchliwym teraz jak nigdy i w tym językowym splątaniu gorącym nałożył ją sobie na swoją poprzeczkę, ale tak, że jedynie zasiadła na niej jak na narowistym rumaku.. Nie do środka, nie jedynie nad, nadmierna ostrożność. Ciepło podwójne rozlało się w dwa młode, ubrązowione hiszpańskim słońcem ciała, zsumowało się dając szalony, nie do pojęcia zupełnie wynik. Jego niestygnący zapał upoił się teraz jej wilgotnością ze środka, nie studzącą zupełnie, a jedynie podgrzewającą atmosferę; lepkim swoim zadowoleniem przesuwając się w przód i w tył po jego równoważni wygładzała jego skórę swoim kobiecym balsamem doprowadzając go do szaleństwa, które jednak trzymał w sobie, nie poruszając się ani o centymetr, nie wymuszając żadnego jej ruchu, odbierając jedynie jej mechaniczne przesuwania raz za razem powtarzane i jęczane mu cicho do uszu zaognionych. Innych swoich ruchów jednak nie ograniczał zupełnie, ręce puszczone samopas, w zamian za nieruchomość poniżej pasa, badały skrupulatnie naturę niewielkich, jędrnych piersi z naprężonymi sutkami; nie rozbierał jej jednak, rozpiął jedynie kilka guzików jej lnianej białej bluzeczki, wiedząc, że oboje teraz najchętniej zdarli by z siebie wszystko, drąc nawet włosy z głów i zdzierając gardła, lecz hamowała ich sytuacja nieomal publiczna. Miasto było jedynie pozornie senne i opustoszałe, wraz z zapadnięciem zmroku wypełzał z jego zakamarków inny typ mieszkańców, wszelkiego rodzaju lichwiarze i złoczyńcy, narkomani, drobni kieszonkowcy i kobiety lekkich obyczajów, włamywacze i grube ryby tutejszej mafii patrolujące okolice w swoich drogich samochodach o przyciemnianych szybach. Ten wąski przytulny przesmyk między budynkami, w którym bezgłośnie pęcznieli oboje z rozkoszy, mógł wybrać ktoś z wyżej wymienionych na miejsce swoich nocnych wędrówek, miejsce zapalenia jointa czy po prostu na noclegownię, gdyż grube mury trzymały między sobą całe gorąco minionego dnia, chroniąc znakomicie przed chłodem zapadającej ciężko i ospale nocy. Musieli pozostać w ubraniach, pozostać zwykłymi przechodniami, zwykłym mężczyzną i kobietą w niezwykłej może pozycji, którą jednak szybko można było zamienić na skromne przytulenie dwojga kochanków, ewentualnie pocałunek. Jego sterczący dowód wielkiej wagi zaistniałej sytuacji można było zmiąć jak kawałek kartki między jej nogami a jej rozpiętą bluzkę przypisać upałom. Skowyczał więc jak zwierzę, pragnąc wtargnąć do jej królestwa na wieki wieków, rozumem jednak ogarniał to wszystko z najwyższym wysiłkiem, ograniczenia rekompensując sobie wędrówkami ręcznymi po jej ciele, poznając jej krągłe pośladki i jak struna napięte zgrabne plecy zwieńczone szczupłą szyję i głową odchylaną co rusz do tyłu, z ustami rozchylonymi w niemym zachwycie.
Nigdy tak jeszcze nie czuła mężczyzny, bo przecież był pod nią, ona nad nim, a nie w środku, jej środek nie wypełniony swoją próżnią niemal wciągał ją całą; ich włosy splątywały się na ułamki sekund, gdy przywierała podbrzuszem do jego podbrzusza, przesuwając się po jego naprężeniu, jak na szalonym wyścigu, jak na rajdzie chciała tym ruchem pomóc mu w tej krępującym zesztywnieniu, cała zesztywniała już też z oczekiwania na to, co jednak chyba tutaj nie mogło się stać, nie mógł zawitać tam, gdzie wszystko na niego czekał i dla niego wypuszczało aromatyczne soki niczym czerwony dywan zapraszający do wejścia najwspanialszego gościa.
Palcem poszukał jej wypukłego kulistego punktu centralnego, zroszonego już rozkoszą tak, że ślizgał mu się między palcami, sam nadając rytm jego niecierpliwym opuszkom. Koliste ruchy wokół maleńkiej główki sprawiły, że jej głowa przywarła na moment do jego klatki piersiowej i wydychała pomiędzy jego włosy całą swoją przyjemność sprawiając, że stał się bliski lepkiego finału tego szalonego maratonu; wytrzymał jednak dzielnie kolejne jej posunięcia, ręką próbując wyłapać jej wymykający mu się coraz bardziej wrzący niemal guziczek.
Czuła, że zalewa go coraz bardziej napływającym falami spełnieniem, czuła, że na coraz dłuższe momenty drętwieje cały i wstrzymuje oddech, wstrzymując się od ostatecznej fali, zmiatającej z powierzchni ziemi wszelkie racjonalne zachowania. Zgrzani i spoceni zwalniali coraz bardziej w zwierzęcym przyspieszaniu, podążając do jedynego teraz możliwego punktu. Klaszcząc o siebie wciągniętymi z wrażenia brzuchami, kołacząc żebrami, wspomagali się sprawiedliwie w podróży na szczyt.
Nagle on doszedł do kresu swoich możliwości, na całej długości poczuł znane skurcze, wstrzymał oddech w oczekiwaniu na przepływający przez jego lędźwie gorący strumień…
Ona wyczuła jego zawieszenie na co w odpowiedzi zaczęła pulsować gdzieś w głębi w rytmie już niekontrolowanym, pulsem, którego wibracje przenosiły się na całe ciało i z każdą kolejną przynosiły jej coraz słodsze porcje przyjemnej ulgi…
Wystrzelił białym porcjowanym gorącem na kamienistą ziemię, osuwając się w głąb siebie, na moment zapominając, gdzie jest jęknął „o jezu” i przytrzymał ją na sobie, by towarzyszyła mu w tej podróży do nieba swoim cudownym naciskiem na miejsce jego szaleństwa…